Ksiądz himalaista: Kto nie uciekał przed lawiną, nie zrozumie dramatycznych wyborów ludzi, którzy przetrwali taki dramat

GN 28/2023 |

publikacja 13.07.2023 00:00

O tym, jak brzmi „Chwała na wysokości”… ośmiu tysięcy metrów, mówi były himalaista ks. Krzysztof Gardyna.

Ksiądz himalaista: Kto nie uciekał przed lawiną, nie zrozumie dramatycznych wyborów ludzi, którzy przetrwali taki dramat archiwum ks. Krzysztofa Gardyny

Marcin Jakimowicz: „»Średnio zdolny, przeciętny«… Byłem średniakiem. Tak mnie określano” – opowiada o sobie Piotr Pustelnik. W szkole nie chodził na WF, pół roku przeleżał w łódzkim szpitalu. Na kursie w Podlesicach usłyszał: „Absolutnie nie nadajesz się do wspinaczki”. Co by było, gdyby posłuchał tych słów?

Ks. Krzysztof Gardyna:
Wbrew pozorom wielu z nas zaczynało podobnie. (śmiech) Sam jako dziecko byłem słabiutki, chorowity, często zwalniany z WF-u, popychany, bity przez dziewczyny. (śmiech) Pochodzę z terenu płaskiego jak stół: wychowałem się w Brzegu między Opolem a Wrocławiem. Z daleka czasami widać było Ślężę. Co więcej, chorowałem na astmę za każdym razem, gdy robiło się wyżej, gdy jeździłem w rodzinne strony mamy, w Nowosądeckie. Na nizinach było dobrze, w górach fatalnie. Tylko raz byłem z rodzicami w Tatrach. Pamiętam, że za nic nie mogłem dopatrzyć się w Giewoncie śpiącego rycerza. Syrenką 104 dojechaliśmy też (takie były czasy!) prosto do Morskiego Oka…

Piotr Pustelnik stanął na Gaszerbrumie II jako 39-latek…

To tak jak ja! Tyle że dla niego był to pierwszy (choć „drugi”) Gaszerbrum, a dla mnie jedyny. (śmiech)

Księdza pierwsze zderzenie z wysokością?

W wysokie w miarę góry ruszyłem jeszcze jako student medycyny. W Grecji wszedłem z marszu na niemal trzytysięczny Mitikas. Byłem kompletnie nieprzygotowany. Po raz pierwszy przeżyłem chorobę wysokościową, nie mając pojęcia, że właśnie ją przechodzę.

Jak się objawiła?

Bólem i zawrotami głowy, wymiotami. Byłem otumaniony, było mi wszystko jedno, czy wejdę, czy spadnę. Myślałem, że to udar słoneczny, więc zawiązałem sobie chusteczkę na głowie i odpoczywałem w cieniu każdego krzaczka, licząc, że jakoś zejdę. Im niżej, tym było lepiej. W schronisku zaszalałem: kupiłem sobie za dolara małą butelkę coca-coli (cały mój budżet wynosił 25 dolarów!).

Rarytas…

Pycha! Wypiłem ją duszkiem. Tak mi smakowała, że kupiłem drugą, ale wówczas zdążyłem jedynie spytać, gdzie jest WC. I tak do niego nie dobiegłem… A potem przeleżałem na ławce dwie godziny, wkładając co chwilę głowę pod cieknącą wodę…

To po jakiego grzyba Ksiądz pchał się później wyżej i wyżej?

Bo wówczas w Grecji spojrzałem na Morze Egejskie z wysokości 2917 m n.p.m. Dla mnie było to objawienie… Już wiedziałem, że będę chodził po górach, choć nie myślałem jeszcze o wspinaczce. Zanim ruszyłem w górę, skierowałem się w dół i w seminarium zacząłem od schodzenia do jaskiń. A potem w 1984 roku pojechaliśmy z kolegą na dziesięć dni w Tatry. Przez cały czas lało. Gdy w końcu zaświeciło słońce, postanowiliśmy, że pójdziemy się wspinać. Droga „dwójkowa”? Zbyt łatwa. Znajdźmy jakąś „trójkową”. Ruszyliśmy na Żleb Staniszewskiego na Granatach. Chory pomysł, bo po kilku dniach ulewy żlebem płynął potok. Nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia. Mieliśmy linę, dwa haki, jeden młotek, pętlę kupioną od ruskich (ciągnęli nią w Brzegu samochody), budowlane kaski i własnoręcznie uszytą uprząż. Świat stał przed nami otworem. (śmiech) Ponieważ nie miałem młotka, wybijałem haki noszonym za pazuchą kamieniem…

„Między nami jaskiniowcami”…

Woda wpływała rękawami, a wypływała nogawkami. Nic to! Gdy wspięliśmy się na górę, wiedziałem jedno: jaskinie idą w kąt. Rok później rektor seminarium pozwolił mi wyjechać na kolejne dwa tygodnie. Ponieważ w naszym mniemaniu byliśmy już taternikami, przyszła pora na zrobienie trzech najbardziej honornych gór: Mnicha, Kazalnicy i Zamarłej Turni. Na Kazalnicę wspinaliśmy się „trójkową” drogą Korosadowicza–Staszla. Problem polegał na tym, że nikt tędy latem nie chodzi. Dlaczego? Jak chcesz się czegoś chwycić, musisz złapać pęk traw. Asekuracja z łopianów. (śmiech) Weszliśmy! Byliśmy dumni i bladzi. Kolejnego dnia, wspinając się na Zamarłą Turnię, na Lewych Wrześniakach dogoniliśmy dwie dziewczyny. Zaczęła się gadka. – Co robiliście wczoraj? – Kazalnicę. Drogą Korosadowicza–Staszla. – Ooo, coś ty, to chyba pierwsze letnie przejście – odparowała jedna z dziewczyn. (śmiech) Troszkę zgasiła nasz entuzjazm.

Ale nie dał Ksiądz za wygraną…

Łatwo się nie poddaję. (śmiech)

Inaczej śpiewa się „Chwała na wysokości”… ośmiu tysięcy metrów?

Na tej wysokości się nie śpiewa... Przy rozbijaniu namiotu parę ruchów czekanem jest jak zrzucenie tony węgla do piwnicy. Często twoja wspinaczka wygląda tak: dziesięć sekund mozolnego wdrapywania się w górę i wypluwania płuc i dwie minuty łapania oddechu. I znów dziesięć sekund mozolnego wdrapywania się w górę i…

Pamiętam spotkanie z Kukuczką, który rzucił: – Jeżeli ja naprawdę chcę wejść na górę, to robię wszystko, aby na nią wejść. Czy to nie duchowa wskazówka? Bez determinacji, świadomości, dokąd zmierzamy, będziemy szli bez motywacji, powłócząc nogami…

Jasne! My byliśmy bardzo zdeterminowani! Przykład: na dziesięciu uczestników wyprawy w Karakorum jedynie czterech miało pozwolenie na dwa ośmiotysięczniki (Piotrek Pustelnik, Rysiek Pawłowski, Józek Goździk i Jacek Masełko), a pozostali tylko na Gaszerbrum II. Takie pozwolenie jest dość kosztowne. Kosztuje 4,5 tysiąca dolarów... I cała nasza dziesiątka weszła na to, za co zapłaciła. Co ciekawe, gdy z Jarkiem Żurawskim „Borsukiem” weszliśmy na „dwójkę” (Gaszerbrum II), w tym samym czasie nasi koledzy zdobyli „jedynkę” (Gaszerbrum I). Widziałem ich przez teleobiektyw. Rozmawialiśmy sobie przez radio. Coś pięknego!

Jak himalaiści czuli się, wiedząc, że jest między nimi ksiądz? Bywały rozmowy na śmierć i życie?

Raczej nie. Czuli się normalnie, nie było skrępowania. Najczęściej liczbę wierzących uczestników wyprawy można policzyć na palcach jednej ręki. Bardzo często słyszę: –Tu w górach jesteś bliżej Boga. Ale to nieprawda! Troszkę irytują mnie podobne hasła. Gdy chcę być bliżej Boga, klękam przed tabernakulum w kościele…

Piotr Pustelnik wspomina jednak, że do końca życia zapamięta jedną z odprawianych przez Księdza Mszy na wysokości. Ksiądz też miał wrażenie niezwykłości takiej Eucharystii?

Powiem szczerze: „Nie!”. Mam doświadczenie niezwykłości Eucharystii niezależnie od okoliczności przyrody. Mój Bóg zawsze jest. Tylko On jest.

A słowa: „Wznoszę swe oczy ku górom, skąd nadejść ma dla mnie pomoc/ Pomoc nasza u Pana, który stworzył niebo i ziemię” nie brzmią inaczej w Himalajach?

Czy ja wiem, czy inaczej? Słowo to słowo! Msze Święte najczęściej odprawiałem w namiocie sam. Bez chórku ministrantów. Gdy w niedzielę odprawiałem Mszę w namiocie bazowym, miałem wrażenie, że ekipa przyszła bardziej z ciekawości. To nie była raczej kwestia przeżyć duchowych.

Przeżył Ksiądz chwilę grozy, gdy trzeba było uczynić natychmiastowy rachunek sumienia, bo grunt (czytaj: lód) usuwał się spod nóg?

Nie. Nigdy film z całego życia nie przeleciał mi przed oczami, choć kilka razy byłem w sytuacji zagrażającej życiu. Wychodząc w góry, zawsze staram się być w stanie łaski uświęcającej.

A zdarzała się burza myśli: „Nie będę miał siły zejść”? Pytałem Czesława Langa, jak radził sobie w sytuacjach skrajnego wyczerpania. – Pchałem rower – odpowiedział – ze świadomością, że gdy go już zataszczę na górę, to potem będzie już łatwiej. Będzie z górki. Jak w życiu. Gdy w głowie kołatała myśl: „Dalej nie dam rady”, myślałem o tym, że nie może być​​ ciągle źle. Zaciśnij zęby i wytrzymaj!

Pamiętam zorganizowaną przez Pustelnika i Pawłowskiego wyprawę na Makalu. Mój partner Józiu Goździk miał zapalenie gardła i wyłączyło go to z akcji. Dołączono do mnie Amerykanina. Wystartowaliśmy z obozu drugiego. Szliśmy niezwiązani. Tysiąc metrów do podejścia. Szedłem pierwszy. W pewnym momencie oglądam się za siebie – Raya nie ma. Zacząłem szukać go przez teleobiektyw, spodziewając się najgorszego. Nigdzie go nie widziałem! I nagle zorientowałem się, że w obozie drugim jest o jedną osobę więcej, niż gdy wychodziłem. Skubany wrócił, zabierając ze sobą radio! Zostałem sam na 7,5 tysiąca metrów na przełęczy Makalu-La. Musiałem przenocować. Strasznie mi ta noc dała w kość. Było potwornie zimno, straszliwie wiało, jak to na przełęczy.

Da się w takich warunkach zasnąć?

Nie zmrużyłem oka. Gdy przyszedłem, namiot był cały zasypany śniegiem. Walczyłem łopatą, by w ogóle wejść do środka. Gdy już mi się to udało, postanowiłem się czegoś napić. Pierwszy był napój „Pluszzz”, a potem przyszła mi ochota na czerwony barszczyk…

Lepiej smakował niż ten wigilijny?

Poezja! Tyle że po chwili poczułem, że barszczyk chce z powrotem. Musiałem zamaskować śniegiem tę przestrzeń, bo wyglądało to na miejsce zbrodni. (śmiech) Jakbym kogoś zarżnął... Całą noc zmordowany musiałem odkopywać namiot, bo by mnie kompletnie zasypało. Wcześnie rano zacząłem schodzić. Zachodnią ścianą, gdzie przed południem nie ma słońca! Na grani nie dało się ustać, szedłem na czworakach, wiatr wtłaczał mi powietrze do ust.

I głowę rozsadzała myśl: po co to wszystko? Mogłem odpoczywać sobie na nizinach…

Nie! Myślisz wówczas o konkretach: mogłem poczekać i schodzić, gdy stok będzie nasłoneczniony. Zmarznięty na kość zszedłem do „dwójki”: a tam nie było nikogo. Zszedłem niżej, do „jedynki”, w której też nikogo nie zastałem. Musiałem zejść trzy i pól kilometra do bazy (z 7500 na 4000 m n.p.m.)…

Gdzie czekał kubek ciepłej herbaty?

Przyznam szczerze, że marzyłem wówczas raczej o puszce piwa. (śmiech) Do bazy dosłownie dowlokłem się „na rzęsach”.

A bywały chwile, że zapierało Księdzu dech w piersiach i nie mógł zrobić kroku, porażony pięknem?

Tak. Na przykład na Gaszerbrumie II czy Noszaku w Afganistanie, gdy rozpościerała się pode mną panorama postrzępionych, skąpanych w słońcu szczytów. Tylko góry i góry. Aż po horyzont.

Gdy się okaże, że w niebie będzie płasko, to Ksiądz będzie bardzo zawiedziony?

Nie będzie płasko! Ks. Roman Rogowski pisał, że będzie „nowa ziemia, nowe niebo i… nowe góry”.

Bo skoro na tym skażonym grzechem świecie ludzie wspinają się na ośmiotysięczniki, to co dopiero tam, gdzie wszystko będzie o niebo lepsze?

Nie wiem, jak tam będzie. Ale wierzę, że Bóg nas zaskoczy… Mam nadzieję, że góry tam będą. To w piekle pewnie będzie płasko. (śmiech)

Rozmawiam z żeglarzami, którzy nie potrafią odnaleźć się, gdy nie kołysze. Wegetują, tęskniąc za morzem, falami, wiatrem. A ludzie, którzy byli ponad chmurami?

Tęsknimy. Bardzo…

Wszystkowiedzący internauci komentują dziś każdą górską tragedię. Ignacy „Walek” Nendza opowiadał mi: – Pamiętam naszą rozmowę po serii nieszczęśliwych wypadków, w czasie których ginęli ludzie, którzy ruszali z Kukuczką. Rzuciłem: „Jurek, jak to jest? Partner ciągle się zmienia, a co ze spokojem sumienia?”. A on odparował: „Słuchaj, ty jesteś wierzący, ja jestem wierzący. I wiesz: ani sekundy dłużej…”.

Ja jestem wolny od hejtu, bo nie czytam żadnych internetowych komentarzy. Szkoda na to życia. Dziwę się ludziom, którzy przejmują się komentarzami na swój temat.

Tym bardziej że często wypowiadają się ci, którzy z gór zdobyli jedynie Tarnowskie Góry…

A wysokie góry uczą pokory. Wszystko inaczej wygląda z pozycji miękkiego, ciepłego fotela. Nikt, kto nie uciekał przed lawiną, nie zrozumie dramatycznych wyborów ludzi, którzy przetrwali taki dramat.

Wojciech Kurtyka opowiadał, że zmęczony jest odpowiadaniem na pytania typu: „Po co to wszystko?”.

Ja też nie potrafię na to odpowiedzieć. Często udziela się wówczas odpowiedzi ­Mallory’ego: „Dlaczego idę w góry? Bo są”, ale i ona jest przecież rodzajem wytrychu. •

Ks. Krzysztof Gardyna

ur. w 1958 we Wrocławiu. Himalaista, Ma na koncie ponad 370 udanych wspinaczek, jest autorem 33 nowych dróg wspinaczkowych w Tatrach polskich i słowackich, w Alpach i Himalajach. Jest proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Cieszynie-‑Krasnej.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.