Współcześni eremici. Tysiące ludzi w swoich pustelniach znajdują Boga

Aleksander Bańka

GN 31/2023 |

publikacja 03.08.2023 00:00

Dziedzictwo chrześcijańskich eremitów to nie przeszłość. Ono wciąż jest żywe i ma swych współczesnych kontynuatorów.

Klasztor św. Antoniego z Kozhaya w Dolinie Świętej w Libanie. Klasztor św. Antoniego z Kozhaya w Dolinie Świętej w Libanie.
Aleksander bańka

Podobno diabeł nienawidzi tego miejsca i nie ma do niego dostępu. Tak przynajmniej uważa ludność z wiosek otaczających Dolinę Świętą w Libanie. Co go powstrzymuje? Ślady obecności tych, którzy od wieków zamieszkiwali jej niedostępne groty, a ich potężna modlitwa – jak echo – pozostała w niej już na zawsze. Nie tylko zresztą tu. W Egipcie, w Syrii, w Palestynie, na terenie dawnej Mezopotamii oraz w wielu innych miejscach, gdzie tak licznie żyli chrześcijańscy eremici. I żyją także dziś.

Eremicie się nie odmawia

Po raz pierwszy spotkałem go jakieś siedem lat temu podczas jednej z moich pierwszych wypraw do Libanu. Dotarliśmy do klasztoru św. Antoniego z Kozhaya wczesnym popołudniem. Znalazłem się wówczas w samym sercu Doliny Świętej (Wadi Kadisha), w miejscu naznaczonym śladami chrześcijaństwa jeszcze sprzed edyktu mediolańskiego; stałem u bram klasztoru sięgającego korzeniami piątego wieku, wśród stromych skał i nieziemskich widoków, w miejscu niezwykłym – jakby pulsującym niewidoczną obecnością Boga. Tu stara chrześcijańska tradycja syryjskich ascetów spod znaku św. Szymona Słupnika i św. Marona od wieków zbiega się z duchowością egipskich ojców pustyni, a ja szedłem właśnie na spotkanie z jej współczesnym wcieleniem – eremitą z Zakonu Libańskich Maronitów.

Weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia. Wokół surowy kamień – ten sam, z którego od zawsze budowane były najstarsze maronickie klasztory. Raymond, mój przyjaciel i towarzysz w wędrówkach po Libanie, zniknął gdzieś za drewnianymi drzwiami. Za chwilę jednak wrócił w obecności niepozornego, maleńkiego staruszka. Zgarbiony niemal do ziemi, szedł powoli, ubrany w prosty, ciemny habit. Miał długą białą brodę, kaptur nasunięty głęboko na czoło i okulary o szkłach grubych jak denka od słoika. Zatrzymał się przede mną i podniósł głowę do góry. Zobaczyłem uśmiech i figlarne spojrzenie. Wyciągnął rękę i wręczył mi duże zielone jabłko. – Weź – rzucił półgłosem Raymond – eremicie się nie odmawia. Usiedliśmy. Libańscy chrześcijanie są arabskojęzyczni, ale praktycznie wszyscy mówią również po francusku lub angielsku. My rozmawialiśmy po francusku. Dopiero teraz namacalnie przekonałem się, z kim mam do czynienia. Ojciec Youhanna Khawand, znawca języków starożytnych, najpierw mnich, a zarazem profesor i wykładowca uniwersytecki, później, już w życiu pustelniczym, tłumacz Biblii oraz starych tekstów syriackich (to odmiana aramejskiego); autor pieśni i hymnów wykonywanych podczas maronickich nabożeństw i jednocześnie od wielu lat eremita, żyjący dziś w małej pustelni za klasztorem św. Antoniego. Nie mogłem uwierzyć, że ten ponadosiemdziesięcioletni staruszek, odpowiadający tak precyzyjnie cichym, radosnym głosem na moje pytania, nie ma nawet łóżka. Śpi w nieogrzewanej celi wprost na ziemi, wśród książek, je tylko raz dziennie i należy do grona najszczęśliwszych ludzi na ziemi.

Śpiew serca

Pytałem ojca Youhannę o pewne szczegóły z życia św. Szarbela, wierząc, że właśnie u niego znajdę potwierdzenie hipotez, które zrodziły się we mnie w trakcie badań dziedzictwa tego niezwykłego pustelnika. Nie myliłem się. Dla mnichów Zakonu Libańskich Maronitów Szarbel jest jak brat, duchowy mistrz i wzór życia w zjednoczeniu z Bogiem, a któż może znać go lepiej niż eremita kontynuujący jego drogę powołania! Doświadczyłem tego namacalnie, gdy skończyliśmy rozmawiać. Ojciec Youhanna wstał i skinieniem ręki kazał iść za sobą do sąsiedniego pomieszczenia. To był duży kamienny refektarz z długim, suto zastawionym stołem pośrodku. Czego tam nie było. Świeże warzywa i owoce; pomidory, ogórki, oliwki, winogrona, jabłka, figi; dżemy i różne rodzaje serów; lokalne sałatki (fattoush i tabouleh) oraz humus i na dokładkę arabskie słodycze. Wszystko przygotowane przez mnichów z upraw i przyklasztornej hodowli. Youhanna nie jadł. Stał cały czas przy nas z dobrotliwym uśmiechem, podawał, nakładał kolejne porcje. Czasami jakby na moment zapadał się w sobie, a później znowu, z błyskiem w oku, wracał do naszego świata. Dopiero gdy nakarmieni opuściliśmy klasztor, widząc moje pytające spojrzenie, Raymond powiedział: – Od chwili rozpoczęcia życia eremickiego ojciec nie wziął do ust żadnej słodyczy ani owocu z tego stołu. Je bardzo skromnie i modli się nieustannie, powtarzając cały czas w swoim wnętrzu: „Dziękuję Ci, Panie, dziękuję ci, Panie…”. To nieprzerwany śpiew jego serca.

Pustynia jak miasto

I tak powstawały w górach pustelnie, a pustynia stała się miastem mnichów. Te słowa z „Żywota Świętego Antoniego” chodzą mi po głowie, gdy pukam do drzwi jednej z takich górskich pustelni, położonej u stóp Bieszczadów. Otwiera mi ksiądz Rafał, autor pierwszego w Polsce podręcznika psychoterapii Viktora E. Frankla, terapeuta, a zarazem doktor teologii duchowości praktykujący ideał modlitwy i życia eremickiego na podstawie reguły zatwierdzonej przez biskupa swej diecezji. Jego pustelnicze powołanie dojrzewało przez lata, a jednym z istotniejszych wydarzeń na tej drodze była wyprawa do Libanu, w której mi towarzyszył. Wędrowaliśmy wtedy Doliną Świętą, śladami św. Szarbela, wdychając zapach ziół i cedrowego kadzidła, chłonąc atmosferę starych eremów i klasztorów. Dziś jest pustelnikiem diecezjalnym, a w jego pustelni królują libańscy święci. Rafał jest mi przewodnikiem po meandrach aktualnego prawa kościelnego regulującego tę formę życia. Podstawą jest Kodeks prawa kanonicznego z 1983 roku, który daje możliwość realizacji powołania pustelniczego prezbiterom, diakonom, siostrom zakonnym i zwykłym świeckim, łącząc je z diecezją.

To jednak nie wszystko. W 2021 roku, z inicjatywy papieża Franciszka, Kongregacja ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego wydała tekst pt. „Pustelnicza forma życia w Kościele partykularnym”. To pierwszy w historii dokument watykański na temat życia pustelniczego – rodzaj ukierunkowania, czyli ogólnych wytycznych, które każdy pustelnik doprecyzowuje w jedności ze swym biskupem. Można w nim znaleźć podział na cztery główne formy takiego życia: po pierwsze, zakony pustelnicze (np. kartuzi, kameduli) lub półpustelnicze (jak Zakon Libańskich Maronitów, do którego należał św. Szarbel i należy ojciec Youhanna); po drugie, instytuty życia konsekrowanego (mnisze lub apostolskie), które przewidują taką formę życia; następnie wierni, którzy prowadzą życie pustelnicze bez ślubów rad ewangelicznych (na mocy przyrzeczenia składanego na ręce biskupa); wreszcie ci wierni, którzy złożyli śluby rad ewangelicznych (czystości, ubóstwa oraz posłuszeństwa) i żyją jako pustelnicy. Dwie ostatnie formy to tak zwani pustelnicy diecezjalni, realizujący swe powołanie na podstawie reguły zatwierdzonej przez biskupa. Jednym z nich jest ksiądz Rafał. A ilu jest wszystkich pustelników? We Francji około pięciuset, we Włoszech niemal trzystu, w Anglii około dwustu, w Polsce około dwudziestu. A w sumie? Szacuje się, że mniej więcej… dwadzieścia tysięcy. Pustynia stała się jak miasto.

Znak czasów

Czy święty Atanazy, pisząc w czwartym wieku „Żywot Świętego Antoniego”, mógł przewidzieć, że niezwykłe duchowe poruszenie z pierwszych wieków chrześcijaństwa, któremu patronował ten wyjątkowy egipski pustelnik i asceta, znajdzie swą przedziwną kontynuację w XXI wieku? Że dziś znów tysiące mężczyzn i kobiet, duchownych i świeckich szukać będą w górach, dolinach, na pustkowiach i w lasach samotności z Bogiem, przestrzeni do skupienia, milczenia i modlitwy serca? Że starożytny ideał umartwienia, postu, wyrzeczenia i czujności serca powróci z taką siłą w dobie komunikatorów, smartfonów, wszechobecnej sieci internetowej i mediów społecznościowych? Jakimś przedziwnym znakiem czasów jest fakt, że z jednej strony wiele męskich i żeńskich zgromadzeń zakonnych boryka się z kryzysem powołań, z drugiej natomiast w nowej szacie odradzają się dawne formy życia pustelniczego, chrześcijanie pragną poznawać najstarszą eremicką tradycję, uczyć się Modlitwy Jezusowej i zgłębiać „Filokalię” – perłę chrześcijańskiej literatury ascetycznej. Ideał pustelniczy przenika także w głąb zwyczajnej codzienności.

„Być mnichem w sercu świata” to hasło przewodnie członków Rodziny Świętego Szarbela – wspólnoty o tożsamości charyzmatyczno-monastycznej, gromadzącej biskupów, księży, a przede wszystkim ludzi świeckich, która funkcjonuje w ścisłym związku z Zakonem Libańskich Maronitów i oprócz ewangelizacji, dzieł miłosierdzia oraz formacji do dojrzałej wiary uczy swych członków, jak w realiach codzienności modlić się i czerpać z tradycji eremickiej. Wspólnota obecna w wielu krajach świata zaczęła działać też w Polsce, a jej centrum znajduje się przy parafii bł. Karoliny w Tychach.

Dziwna rzeka

Hermel. Cel naszej podróży. Jedziemy na północ Libanu, w pobliże granicy z Syrią. Urodzajna Dolina Bekaa zamienia się tu stopniowo w coś na kształt pustyni. Klimat też coraz bardziej pustynny – w nocy gwałtowny spadek temperatury i dojmujący chłód, w dzień żar lejący się z nieba tak intensywnie, że schronienia przed nim nie dają nawet grube mury mijanych po drodze domów. Dolina Bekaa w większości zamieszkana jest przez muzułmanów. Zdecydowanie dominują tu szyici. To również bastion Hezbollahu, przyczyny wszelkiego zła w Libanie – przynajmniej tak twierdzą tutejsi chrześcijanie. Żyją tu wraz z muzułmanami, mają swe miejscowości, a nawet miasta, ale są zdecydowanie mniej liczni, a czasem dodatkowo chronieni przez wzmocnione posterunki wojskowe. Jest bezpiecznie, ale im dalej na północ, tym bardziej dziko, a napięcie między światem islamu a chrześcijaństwem mocniej daje się odczuć. Niedawno właśnie tu sporadycznie wdzierały się oddziały Państwa Islamskiego (ISIS), atakując chrześcijańskie wioski. Do jednej z nich jedziemy. Czeka na nas ojciec Lichaa – mnich, którego pragnieniem jest życie eremickie. Powoli przygotowuje się do jego rozpoczęcia. Ojciec wita nas w progu niepozornego budynku zamienionego na klasztor. Mimo palącego słońca i upału kaptur od habitu ma głęboko nasunięty na czoło; znad białej brody błyska szeroki uśmiech.

Przesiadamy się do zdezelowanej łady niwy i jedziemy kilka kilometrów w stronę grot Hermelu. Do tego miejsca przybyli pod koniec V wieku uczniowie św. Marona i stąd następnie, przez kolejne wieki, ewangelizowali rozproszone w górach Libanu wioski. Hermel to właściwie niewielki region, na którego terenie znajdują się groty zamieszkane niegdyś przez owych uczniów, zamienione w pierwszy na tych terenach maronicki klasztor. Tu również, dokładnie u jego stóp, bierze swój początek rzeka Orontes.

Wchodzimy do grot. Mają trzy poziomy. Niektóre z nich półotwarte, zabudowane zewnętrznym murem, inne to właściwie duże jaskinie z wąskim wejściem – jak na przykład ta, zamieniona na kaplicę, w której ojciec Lichaa sprawuje dla nas Eucharystię. Później wspinamy się za nim w górę, do najwyżej położonej jaskini. Po metalowej drabinie wchodzimy przez mały otwór. – Tutaj mieszkam, gdy nie muszę być w wiosce – mówi. – Przyjeżdżam wtedy w nocy, bez świateł, i szczelnie zasłaniam otwór okienny, żeby nikt z zewnątrz nie dostrzegł światła lampki. W nocy samotny chrześcijański mnich nie jest tu bezpieczny – tłumaczy, mrugając szelmowsko okiem. Rozglądam się wokół. Na ziemi, zamiast podłogi, rozsypany drobny żwir, z boku surowy, zbity z desek stół i kilka krzeseł; na skalnej ścianie wyryty krzyż. – To dzieło któregoś z pierwszych eremitów – wyjaśnia Lichaa. – A to? – pytam, wskazując palcem stojącą w kącie dużą drewnianą skrzynię z małym, zamykanym wejściem i obitym drobną siatką lufcikiem. – To moja sypialnia – śmieje się przyszły eremita – chroni przed skorpionami.

Wychodzę na zewnątrz i spoglądam w dół na wypływającą spomiędzy skalnych załomów rzekę Orontes. Wzdłuż niej wąski pas zieleni, jak wżynająca się w pustynny krajobraz nitka życia. Dziwna to rzeka. Nie płynie od razu jak zwyczajne rzeki w kierunku morza, ale odwrotnie – na rozległe górskie pustkowia Syrii i Turcji. Nagle znika, by znów pojawić się w innym miejscu, ma swoje odnogi i nieprzewidziane odgałęzienia. Jest jak życie eremickie – nieokiełznane, przeciwne dominującym tendencjom, podążające tam, gdzie wszystko już obumarło. Myślę o tych, którzy dziś, jego nurtem, kierują się w głąb pustyni. Niosą ich wieki tradycji, dziedzictwo wielkich ascetów. Przyzywa ich głos – ten sam Boży głos, który usłyszał niegdyś Mojżesz u stóp góry Horeb. Oni właśnie, współcześni eremici, uczą nas, jak go odnaleźć i jak się w niego wsłuchiwać. Wszak pustynia to nie tylko miejsce. To stan serca.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.