Wspólnota Cenacolo – co dalej po narodzinach dla nieba matki Elviry?

ks. Adam Pawlaszczyk

GN 33/2023 |

publikacja 17.08.2023 00:00

Uroczystości pożegnalnych siostrze Elvirze Petrozzi mogliby pozazdrościć najwięksi tego świata. Żadnej pompy, żadnego zadęcia. Tylko celebracja życia.

Modlitwa, przyjaźń i praca to trzy filary życia w Cenacolo. Modlitwa, przyjaźń i praca to trzy filary życia w Cenacolo.
comunitacenacolo.it

Piemonckie, dojrzałe lato. Ostre światło, choć już wpół do piątej po południu. Niedobre dla fotografów, bo wszystko spłaszcza i ujednoznacznia. Na wzgórzu w Saluzzo rusza procesja z krzyżem na czele, towarzyszy jej „Ave Maria”, znane powszechnie jako kompozycja Cacciniego, choć w rzeczywistości w 1970 roku skomponował je radziecki gitarzysta i lutnista Władimir Wawiłow. Gdyby wiedział, że ponad pięćdziesiąt lat później amatorska orkiestra rozpocznie nim drogę konduktu pogrzebowego skromnej zakonnicy, którą żegnać będą tłumy, z pewnością pożałowałby swojej mistyfikacji. Członkowie Wspólnoty Cenacolo, choć amatorsko, grają pięknie. Ale to przecież smutna, a przynajmniej nostalgiczna melodia. Niosący krzyż ma poważną minę. Diakon trzyma nad głową ewangeliarz, biały, ze złotym nadrukiem. W pewnym momencie zaczyna szybko mrugać, jakby chciał zapanować nad łzami, które cisną mu się do oczu. Na pewno nie razi go już to ostre włoskie słońce, bo procesja wraz z trumną matki Elviry Petrozzi weszła do hali, w której odprawiona ma być Eucharystia.

Pierwsze polskie Cenacolo

Pomorskie, dojrzałe lato, kilka dni wcześniej. Ściana deszczu opada na sanktuarium w Skrzatuszu. Lśni wszystko – bazylika, zabudowania sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, wyłożony kamieniem plac i wszechobecne banery z modlitewnymi wezwaniami. Księdza Wacława Grądalskiego trzeba wręcz wyciągać z konfesjonału, na szczęście do sąsiedniego wchodzi kolejny spowiednik. Skrzatuski kustosz jest zaprzeczeniem stereotypowego, statecznego proboszcza bazyliki, jednej z najważniejszych świątyń diecezji. Energiczny aż nadto, wszędzie go pełno, z nieodłącznym uśmiechem na twarzy. Jednocześnie parzy kawę, częstuje ciastem i opowiada o pierwszych latach kapłaństwa, o sześciogodzinnej, trwającej do czwartej nad ranem rozmowie z ówczesnym biskupem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej Czesławem Dominem, który oczarował go swoją miłością do ludzi, otwartością i zaufaniem Bogu. Kiedy zmarł, ksiądz Wacław zainicjował powstanie fundacji jego imienia. Niedługo potem spotkał Elvirę. – Byłem wówczas proboszczem w Kołobrzegu-Podczelu, w Domu im. bp. Domina – opowiada. – W planie kapłańskich rekolekcji, w których uczestniczyłem, przewidziano niespodziankę. To było mocne – w pewnym momencie wpadła do sali pięćdziesięcioparoletnia siostra zakonna, a z nią czterech wielkich chłopaków. Spojrzała na nas i mówi: „O, jak tu smutno!”. Najpierw coś zaśpiewali. Potem siostra, przedstawiając się, zażartowała, że w Piemoncie na gęsi woła się takim gruchaniem, przypominającym imię Elvira, więc tak ją przełożeni w klasztorze nazwali. Że niby taka głupia. Pomyślałem: „Mój Boże, co za dystans do siebie, jaka wolna wewnętrznie kobieta”. Tak jej słuchaliśmy, że oczy nam na wierzch wychodziły. W przerwie podszedłem do niej i mówię: „Elvira, otwórz taki dom w Polsce”. „Daj mi dom, to otworzę”, odpowiedziała. Byłem młodziutkim proboszczem, mieliśmy budynek w Giezkowie koło Koszalina, przygotowany pod dom samotnej matki. Chodziłem trochę z tym pomysłem, zastanawiałem się, co zrobić. Zaprosiłem Elvirę, żeby zobaczyła to miejsce. W Polsce było kilka propozycji, ale wybrali właśnie Giezkowo. – Co najbardziej księdza w niej ujęło? – pytam. – Przede wszystkim jej wewnętrzna wolność, osobowość, zdecydowanie. I jej relacja z młodymi ludźmi. Oni by za nią w ogień skakali. Chodziłem do wspólnoty, zacząłem poznawać chłopaków, później woziliśmy do Medjugorja narkomanów. Będąc proboszczem, przyjmowałem ich w Podczelu – pada odpowiedź po chwili zastanowienia.

Tymczasem do rozmowy dołącza Maria Szypszak. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku na prośbę biskupa Czesława współpracowała przy zakładaniu koszalińsko-kołobrzeskiej redakcji „Gościa Niedzielnego”. Z Cenacolo w Polsce związana jest od samego początku. Konkretnie, stanowczo i bardzo szczegółowo mówi o stylu życia we wspólnocie niosącej pomoc młodym, pogubionym ludziom: – Tak jak mówiła Elvira – to Jezus uzdrawia. To jest pierwsze. Potem modlitwa, przyjaźń i praca. To trzy filary wspólnoty, która żyje jakby pod „parasolem” Pana Jezusa.

Jaka jest skuteczność terapeutyczna pobytu w takim domu? – Niemierzalna według metod statystycznych – odpowiada i dodaje: – U nas się tych statystyk nie prowadzi w ogóle. Mamy tylko kontakt z tymi, którzy wyszli, i, jak to się mówi, „stoją dobrze” albo „stoją źle”. Ale przecież nie mamy kontaktu ze wszystkimi. Mówi się o 80-procentowej skuteczności.

– Badania były robione w różnych krajach – dodaje ksiądz Wacław. Są ludzie, którzy zajmują się wspólnotą od strony naukowej, na przykład pisząc pracę doktorską. Właśnie badania tego typu wykazały skuteczność terapeutyczną sięgającą 80 procent.

Celebracja życia

Ostre światło piemonckiego słońca wpada do ogromnego namiotu, w którym celebrowana jest Eucharystia. Za ołtarzem na wielkim telebimie płonie Duch Święty z bazyliki Świętego Piotra w Rzymie. To „płonie” jest uzasadnione, wszyscy uczestnicy śpiewają bowiem pieśń Rivestiti di luce. Przypomina się początek sześćdziesiątego rozdziału Księgi Izajasza: „Powstań! Świeć!”, we włoskim tłumaczeniu oddane właśnie słowem rivestiti. „Przyoblecz się w światło i nieś słońce naokoło siebie, przyoblecz się w miłość, bo to miłość poszukuje ciebie” – śpiewają. Na ołtarzu wypisana sentencja z psalmu o kamieniu odrzuconym przez budujących, który stał się kamieniem węgielnym. Na prostej, skromnej trumnie jedna z sióstr kładzie gałązkę białego bzu przewiązaną białą i niebieską wstążką. Skromnie? Tak mogłoby się wydawać. A jednak to uroczystość, której pozazdrościć by mogli Elvirze najwięksi tego świata. Żadnej pompy, żadnego zadęcia. Tylko… celebracja życia. Momentami mocno skropiona łzami. Pomimo surowego zakazu samej siostry („biada wam, jeśli będziecie płakać, gdy się dowiecie, że Elvira umiera!”) chwilami trudno się powstrzymać. Jeden z jej wychowanków staje przy mikrofonie wraz z żoną i dziećmi. Trafił do wspólnoty jako bardzo młody człowiek. – Nie potrafiłem wówczas podnieść głowy – opowiada. – Pozwoliłaś mi na nowo zakochać się w życiu, dzięki temu mogłem pokochać moją przyszłą żonę – dodaje. Jego córka chwilę później stwierdzi: – Pozwoliłaś odkryć życie naszym rodzicom, dzięki czemu mogliśmy otrzymać życie my. Ktoś inny mówi: – Nauczyłaś mnie wybaczać modlitwą.

Te osobiste świadectwa stanowią z pewnością najbardziej emocjonalny moment uroczystości. Każda z osób ma do powiedzenia coś niezwykle intymnego, ale i pięknego: opowieść o dotknięciu przez Boga za sprawą prostej siostry zakonnej, nazywającej siebie „córką ludzi ubogich”, a Cenacolo, którego przecież także była częścią – „wspólnotą publicznych grzeszników, grzeszników kochanych i zbawionych przez Boga, którzy chcą dziś objawić światu nieskończone Boże Miłosierdzie”.

Przed rozpoczęciem liturgii eucharystycznej współsiostry Elviry wykonają taniec. Oszczędne ruchy wyrażą istotę jej charyzmatu: ofiarowanie siebie bliźnim i modlitwę. Uśmiechy na twarzach, delikatność gestów, subtelna muzyka – całość zdaje się jakimś prologiem raju, którego radości, jak wierzą, doświadcza już ich matka. Tak, to jest święto życia, bo dotyczy tej, która wielu pomogła życie odzyskać. Jak miłosierny Samarytanin, o którym opowiada wybrany na tę Eucharystię fragment z Ewangelii: „A oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę, zapytał: »Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?«. (…) »A kto jest moim bliźnim?« (…) Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko. (…) »Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?« On odpowiedział: »Ten, który mu okazał miłosierdzie«. Jezus mu rzekł: »Idź, i ty czyń podobnie!«”. Miejscowy biskup zakończy homilię słowami: „Dziękuję za to, że nauczyłaś nas wszystkich ważnej strony Ewangelii”. Trudno lepiej podsumować jej życie. W lekko połyskującym wieku trumny odbija się zapalony paschał. Na dziękczynienie, po Komunii, zabrzmi: „Tam, gdzie Ty jesteś, powraca życie. Tam, gdzie przechodzisz, rozkwita pustynia”. Doskonale, bo Cenacolo samo w sobie jest przecież świętem. Pustyni, która zakwitła.

Stereotypy i uprzedzenia

Pomorskie, dojrzałe lato, kilka dni wcześniej, po deszczu. Kustosz skrzatuskiego sanktuarium Matki Bożej Bolesnej wstaje, żeby otworzyć drzwi, chwilę później do pokoju wchodzi biskup Krzysztof Zadarko. Nieco przypomina oboje dotychczasowych rozmówców; ewidentnie mają ze sobą coś wspólnego, jakiś rodzaj swobody i bezpośredniości, żadnej pozy, tylko spontaniczność, zapał do tego, czym żyją i co robią. Rozmawiamy o obawach mieszkańców miejscowości, w których otwierano kolejne domy Wspólnoty Cenacolo. – Były tylko na początku – mówi ksiądz Wacław. Biskup dodaje: – Czasem ludzie mieli niewłaściwe wyobrażenia – podobnie jak w przypadku uchodźców. Codziennie oglądali w mediach hordy idące przez Bałkany na Niemcy, a potem ataki terrorystyczne. W tym przypadku znali obrazy różnych ośrodków, w których pobliżu wałęsali się narkomani. Gdy ktoś słyszał: „narkomani będą mieli dom”, od razu myślał, że wszyscy będą naćpani… To było naturalne – konkluduje biskup Zadarko, który w ramach Konferencji Episkopatu Polski jest przewodniczącym Rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek i delegatem ds. Imigracji.

Cała trójka opowiada o tym, że potrzeba było czasu, by mieszkańcy zrozumieli, że członkowie Cenacolo nie tylko nie zagrażają ich spokojnemu życiu, lecz przeciwnie, mogą je ubogacić. A przede wszystkim – że są i będą świadkami tego, iż każdy człowiek może wyjść na prostą. – W tym roku święcenia kapłańskie przyjął Polak, który był narkomanem, a od 20 lat żył we wspólnocie. I to nie jest pierwszy taki przypadek. Był uzależniony, przyszedł do wspólnoty, potem odpowiadał za niektóre nasze domy. W końcu postanowił zostać we wspólnocie, tak jak kilkudziesięciu innych księży – opowiada ks. Grądalski.

Biskup Krzysztof nawiązuje do sprawy uchodźców: – Papież mianował ostatnio w Stanach Zjednoczonych biskupa pomocniczego, który wywodzi się z uchodźczego środowiska. Dotarł do Stanów jako nielegalny migrant. Bezprawnie przebywał jakiś czas, potem jego pobyt został zalegalizowany. Przeszedł głębokie nawrócenie. I dzisiaj jest biskupem pomocniczym w jednej z amerykańskich diecezji. Takie historie w Kościele będą coraz częściej obecne. Historie ludzi „po przejściach” albo z peryferii, jak mówi Franciszek, są częścią naszej rzeczywistości i okazuje się, że stereotypy, do których przywykliśmy, musimy po prostu wyrzucić do kosza. To dzisiaj działa inaczej, niż sobie do tej pory wyobrażaliśmy – że mamy powołania tylko z dobrych, katolickich, pobożnych, religijnych, modlących się rodzin, że tylko tacy ludzie zostają księżmi, tylko tacy zostają biskupami. W przyszłości te ścieżki będą na pewno wyglądały inaczej.

Dzieło nieuduszone

Chociaż trwająca dwie i pół godziny uroczystość dobiega końca, piemonckie słońce nie słabnie. Procesja z trumną matki Elviry opuszcza kościół. W tle zupełnie inna muzyka. Żadnej romantycznej melodii, żadnego instrumentalnego „Ave Maria”, żadnego Cacciniego, Wawiłowa, żadnych sentymentów. Zdaje się, jakby wszyscy obecni na Mszy Świętej doznali jakiejś niezwykłej przemiany. Śpiewają „Alleluja” Haendla, w wersji mocno uwspółcześnionej, w stylu radosnego gospel, momentami improwizując. Celebracja życia nie dobiegła końca i, co tu dużo mówić, nie zamierza dobiegać. Nieliczni dotykają trumny, cała hala rozbrzmiewa brawami, powiewają wstążki i chorągiewki, ktoś trzyma transparent z hasłem: „Santa subito”.

– Często jest tak, że kiedy założyciel odchodzi, jego wspólnoty przeżywają kryzys. Boicie się przyszłości? – pytam księdza Wacława Grądalskiego. – Nie bardzo – odpowiada. I dodaje: – Myślę, że Pan Bóg dał nam jeszcze jedną łaskę. To „odchodzenie” matki Elviry było bardzo długie. Od dwóch lat praktycznie nie było z nią kontaktu i wspólnota, przy fizycznej tylko jej obecności, żyła w pewnym sensie już bez niej. Utworzyła się grupa, która przewodzi, ksiądz Stefano przejął obowiązki Elviry, jest też przełożona powstałego zgromadzenia żeńskiego. Nie było gwałtownego tąpnięcia. Elvira jeszcze żyła, jeszcze była sprawna, ale już inni potrafili ją zastąpić. Gdyby ją zapytać, jakie są rodzaje narkotyków na świecie, nie wiedziałaby. Dla niej ważny był człowiek. Miała ogromną wolność, nie udusiła sobą tego dzieła. I mamy nadzieję, że ta jej wolność, która sprawiała, że ona to, co powstawało, szybko wypuszczała z rąk i inni to przejmowali, pozwoli łagodnie przejść do kolejnego etapu.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.