Przykazania kościelne: By nie odstawić poprzeczki w kąt

Andrzej Macura

publikacja 26.04.2024 17:00

Minimalistami często bywamy, prawda? Zwłaszcza gdy chodzi o wymagania wobec samych siebie.

Wspólnota Kościoła. Ustanowiona przez Chrystusa Wspólnota Kościoła. Ustanowiona przez Chrystusa
To środowisko, w którym wiara wzrasta. Bez niej...
Agata Bruchwald /Foto Gość

Z cyklu "Powtórka z katechezy"

Długi był ostatni odcinek cyklu, prawda? Ten będzie nieco krótszy. W poprzednim mowa była o prawie moralnym. Tym, które Bóg w postaci prawa naturalnego wypisał w sercu każdego człowieka, a które każdy, używając rozumu, stosując podstawowe zasady i mając choć trochę empatii, potrafi odkryć. Najważniejszą zasadą tego prawa jest miłość. Ale że człowiek ma tendencję do gubienia się – nieraz na własne życzenie – czym jest miłość, a czym nie, Bóg zostawił człowiekowi dokładniejsze wskazówki: przykazania. Ich sens też można wypaczać, nie umieć, czy nie chcieć ich dostosować do konkretnych sytuacji, ale wyraźniej widać już, który człowiek powinien obrać kierunek. Zarówno w Starym jak i w Nowym Testamencie znaleźć można zresztą sporo wskazówek „dla opornych”, które i te wskazania uszczegóławiają. I to nie jest czepianie się. Chodzi przecież o miłość, prawda? Dobro, miłość nigdy człowieka nie niewolą. Wręcz przeciwnie: to zło czyni człowieka swoim niewolnikiem. Wybór dobra, wybór miłości,  to wolność. Od najgorszej niewoli, niewoli samego siebie, swoich egoizmów. W tym wszystkim zaś nie bez znaczenia jest i to, że tylko człowiek zakochany tym co dobre, chętnie je czyniący, nadaje się do nieba. Jeśli trzeba coś będzie doszlifować, będzie przed niebem czyściec….

To poprzedni odcinek cyklu. W następnym parę (haha) słów poświęcimy wskazaniom moralnym Ewangelii. Dziś jednak jeszcze o innym prawie, prawie kościelnym. Właściwie tylko o tym wąskim wycinku tego prawa, jakim są kościelne przykazania. Ono nie jest już, jak prawo moralne, wypisane w ludzkim sercu. Ale ustanowione przez Kościół członka Kościoła katolickiego też obowiązuje. Ono… Może zacytujmy Katechizm Kościoła Katolickiego (2041)

Przykazania kościelne odnoszą się do życia moralnego, które jest związane z życiem liturgicznym i czerpie z niego moc. Obowiązujący charakter tych praw pozytywnych ogłoszonych przez władzę pasterską ma na celu zagwarantowanie wiernym niezbędnego minimum ducha modlitwy i wysiłku moralnego we wzrastaniu miłości Boga i bliźniego.

Chodzi więc o troskę o nasz duchowy… no, może nawet nie wzrost, ale byśmy duchowo kompletnie nie skapcanieli. Jakie to przykazania? Wymieńmy.

  1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.
  2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
  3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.
  4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.
  5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.

Wszystko? Wydaje się, że warto chyba w tym miejscu dodać jeszcze jedno: sprawę postu eucharystycznego. Bo niekoniecznie kojarzy się z czwartym kościelnym przykazaniem. Ale po kolei.

Nie zapomnij o świętowaniu

Nietrudno zauważyć, że pierwsze Kościelne przykazanie jest w zasadzie powtórzeniem tego, co znajdujemy w trzecim przykazaniu Bożym: odpoczywaj i chwal Boga. To jednak pewne doprecyzowanie. Chwal Boga uczestnictwem w niedzielnej Eucharystii. Możesz też inaczej, ale na Mszy bądź koniecznie. Dlaczego? Hm. Trzeba by wrócić do katechezy wyjaśniającej czym jest Msza. Jest uobecniająca pamiątką śmierci i zmartwychwstania Jezusa, jest oddawaniem czci Ojcu przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Karmimy się na niej Bożym słowem i Ciałem naszego Pana, bez którego nie byłoby w nas życia. Zaniedbać niedzielną Eucharystię to wzgardzić Bogiem; tym wielkim darem jaki otrzymujemy od Boga przez Chrystusa. To jakoś nie skleja się z byciem uczniem Chrystusa…

A odpoczynek? Nie tylko ma dać nam czas na chwalenie Boga. Ma też pomóc nam się duchowo i fizycznie odbudować oraz w pielęgnowaniu więzi rodzinnych czy koleżeńskich. Jeśli nie trzeba koniecznie pracować, lepiej z tego skorzystać. A kto koniecznie pracować musi? Ot strażacy czy lekarze na dyżurze, kierowcy miejskich autobusów, obsługa stacji benzynowych… Ci wszyscy, którzy pomagają świętować innym.

O jakie dni chodzi?  Niedziele, wiadomo, a reszta? W prawie „ogólnokościelnym” jest tych dni trochę więcej niż w naszym prawie partykularnym, obowiązującym w Polsce. Ich ograniczenie, tudzież przeniesienie jednego z tych obchodów na niedzielę, jest pewnym kompromisem naszego Kościoła z państwem. Dziś nie ma już „święta obowiązkowego”, które nie byłoby jednocześnie dniem wolnym od pracy. Choć oczywiście nie wszystkie dni wolne od pracy są świętami kościelnymi  (np. 1 maja czy 11 listopada). Jakie to więc uroczystości? Boże Narodzenie (25 grudnia), Świętej Bożej Rodzicielki Maryi (1 stycznia), Objawienie Pańskie (6 stycznia) Wniebowstąpienie, które przeniesiono na niedzielę, Boże Ciało, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny (15 sierpnia) i Wszystkich Świętych (1 listopada). Trzy inne uroczystości kościelne, Niepokalane Poczęcie, Świętego Józefa i Świętych Apostołów Piotra i Pawła nie są już z Polsce „świętami obowiązkowymi”.

Przynajmniej raz do roku

Raz w roku do spowiedzi? Niezbyt wygórowane wymaganie. Chodzi o to, by człowiek nie odzwyczaił się od spowiedzi. Ale nie chodzi o ceremoniał, chodzi o ważną duchową praktykę. W spowiedzi człowiek musi w rachunku sumienia przyjrzeć się swojemu postępowaniu, musi wzbudzić żal za grzechy, musi postanowić poprawę, musi przyznać się przed spowiednikiem do swoich słabości i wyrządzonego przez siebie zła. No i musi w końcu próbować naprawić wyrządzone zło. Spowiedź przypomina więc o potrzebie pracy by stawać się coraz lepszym. Bez spowiedzi… No cóż: łatwo stać się jednym z tych wielu zadowolonych z siebie, co to nigdy nie są niczemu winni, a na innych wieszają psy.

Raz do roku komunia? Kompletne minimum. To ratunek przed duchową śmiercią głodową. To nie przesada. Tego Pokarmu nie da się zastąpić czymś innym. Skoro Jezus wyraźnie mówił, byśmy Jego Ciałem się karmili, bo bez tego nie będziemy mieli w sobie życia, to Komunia raz do roku jest dietą duchowego anorektyka. Ale dobre i to; bo pozwala jeszcze jako tako żyć…

By zrozumieć głodnego

Diety? Owszem, są dziś w modzie. Mają wspierać zdrowie, mają wyszczuplić sylwetkę. Post jednak to co innego. To narzucenie sobie jakiegoś ograniczenia z motywów religijnych. I najmniej chodzi tu o jakąś autotresurę. Bardziej o to, by to dobrowolnie podjęte poczucie dyskomfortu ofiarować Bogu. Za siebie, za innych. Przede wszystkim zaś po to, by w naszym sytym wszystkiego świecie, świecie, który stawia na ciągłe przekąszanie – i nie chodzi tylko o jedzenie, ale całe to szukanie mocnych wrażeń i przyjemności –  zrozumieć jak to jest być głodnym. By zrozumieć głodnego. I by dziękować Bogu, że sami nie chodzimy głodni. A jak się zastanowić, to naprawdę jest za co. Jesteśmy chyba pierwszymi w historii naszego kraju pokoleniami takiego dobrobytu. I nie do końca jest tak, że „my sami” sobie to wypracowaliśmy...

Post służy temu, co jest obowiązkiem każdego chrześcijanina: ciągłemu nawracaniu się. Dobrze jest, gdy człowiek sam rozumie sens narzucenia sobie jakichś umartwień. Ale... Tacy już jesteśmy, że łatwo nam przychodzi obniżać sobie poprzeczkę, prawda? Stąd Kościół wyznacza pewne minimum. Dni, w których, jak napisano w prawie kanonicznym (KPK 1249), „wierni powinni modlić się w sposób szczególny, wykonywać uczynki pobożności i miłości, podejmować akty umartwienia siebie przez wierniejsze wypełnianie własnych obowiązków, zwłaszcza zaś zachowywać post i wstrzemięźliwość”.

Jakie posty nakazuje Kościół? Najpierw może o tym, o którym najmniej w tym kontekście myślimy, o poście eucharystycznym. Czytamy w Kodeksie Prawa Kanonicznego (919 § 1):

Przystępujący do Najświętszej Eucharystii powinien przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii świętej powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju, z wyjątkiem tylko wody i lekarstwa.

I wszystko jasne, prawda? W kolejnych paragrafach wyjaśniono, że ksiądz, który odprawia jednego dnia więcej mszy post eucharystyczny zachowuje przed pierwszą. A chorych i tych, którzy się nimi opiekują, ten post w ogóle nie dotyczy. Bo byłby problem z jego zachowaniem, kiedy nie wiadomo kiedy dokładnie ksiądz z komunią przyjdzie.

Po co taki post? Z szacunku dla Eucharystii...  Żeby Jezus nie był traktowany jak kolejna przekąska...

Ten post najmniej wymagający. A inne... W Kościele powszechnym dniami i okresami pokutnymi są piątki całego roku i czas Wielkiego Postu. W każdy piątek, o ile nie wypada tego dnia jakiś kościelny obchód w randze uroczystości albo biskupi nie ogłosili udzielenia dyspensy, katolik, który ukończył czternasty rok życia,  zobowiązany jest do zachowania wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych. Dwa razy w roku obowiązuje katolika tzw. „post ścisły”: w rozpoczynającą Wielki Post Środę Popielcową i w Wielki Piątek. Polega nie tylko na zrezygnowaniu pokarmów mięsnych, ale i ograniczeniu ilości jedzenia: raz do syta, poza tym dwa, skromniejsze niż zwykle posiłki. Zobowiązani do zachowania tego postu są pełnoletni (czyli ci, którzy ukończyli 18 rok życia) do rozpoczęcia 60 roku życia (czyli do skończenia 59 lat).

Wyjątki? Co jest mięsem a co nim nie jest? Jak pościć mają wegetarianie? W „Powtórce z katechezy” nie wikłajmy się aż tak bardzo w szczegóły. Koniecznie jednak powiedzmy o jeszcze jednym: w Wielkim Poście katolik nie powinien uczestniczyć w zabawach. Nie chodzi oczywiście o zwykłe spotkanie z przyjaciółmi w domu, nie chodzi o bawiące się dziecko; chodzi o jakieś bardziej huczne zabawy. Ale wyznaczanie tutaj jakiejś granicy też sobie w tym tekście podarujmy. Zauważmy jednak jeszcze raz, bo często dziś mówi się, że to niepotrzebne utrudnianie sobie życia: w umartwianiu się, w poście, właśnie o to chodzi, by nie było wygodnie, by odczuć pewien dyskomfort. Bo to pomaga otworzyć oczy na Boga, na bliźniego, pomaga trzeźwo spojrzeć na własne życie.

Dbaj o Kościół

Piąte kościelne przykazanie wzbudziło swego czasu w Polsce największe kontrowersje. Chodzi o tę troskę o potrzeby wspólnoty Kościoła. Kontrowersje, bo nie było go w przykazaniach obowiązujących w czasach komunizmu. Pojawiły się więc oskarżenia o pazerności i temu podobne... Warto pamiętać, że było to przywrócenie przykazania, które, różnie sformułowane, obowiązywało jednak wcześniej. I że wspólnota Kościoła to nie perpetuum mobile: samo się nie robi. „Kościół robi”  znaczy, ze robi jakiś konkretny człowiek. Kościół „wybudował”, „Kościół prowadzi” znaczy, że stoją za tym konkretni ludzie i, nie ukrywajmy tego, konkretne pieniądze, w dużej mierze właśnie pieniądze członków Kościoła. Do tego dobra wspólnego każdy katolik zobowiązany jest się dołożyć. Na miarę swoich możliwości oczywiście.  Często zresztą jest tak, że wiele tych dzieł, choćby parafie, są utrzymywane dzięki wdowim groszom... Warto jednak podkreślić, że tu nie chodzi tylko o pieniądze. I niekoniecznie o pomoc parafii, zakonowi czy innej kościelnej instytucji. Chodzi też o pomoc bliźniemu. Chorym, samotnym, przygniecionym losem... Oni też są przecież częścią wspólnoty Kościoła....

Jeszcze raz: po co?

Na koniec warto chyba zacytować fragment  napisanego w Gościu Niedzielnym  już ponad dekadę temu artykułu ks. Tomasza Jaklewicza który  świetnie ujął sens tych przykazań.

Na przestrzeni wieków zmieniało się prawo kościelne, tak samo zmieniały się przykazania kościelne. Ich sens pozostaje jednak taki sam. Kościół konkretyzuje w ten sposób wymagania przykazania miłości Boga i bliźniego, uwzględniając okoliczności danego czasu czy wyzwania epoki.

(...)

Miłość to nie tylko deklaracje i uczucia, ale i czyny. Pierwszym chrześcijanom nikt nie musiał nakazywać udziału w niedzielnej Eucharystii czy zachowania postu w piątek. To było dla nich oczywiste, bo oni doskonale rozumieli, czym jest śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Przykazania kościelne pojawiły się dopiero wtedy, gdy wśród katolików rzeczy oczywiste przestały być oczywiste. Moralne zobowiązanie wyrażone w prawie kościelnym jest apelem do sumienia, które ma tendencję do obniżania sobie poprzeczki i do oszukiwania samego siebie. Jest mobilizacją naszej słabej woli do potraktowania Boga na serio. Lekceważąc piątkową wstrzemięźliwość od mięsa, nie popełniamy formalnie grzechu ciężkiego. Ale warto zapytać siebie, czy za takim lekceważeniem nie kryje się prawdziwie ciężki grzech – nieliczenie się z Panem Bogiem i Jego Kościołem, pyszne przekonanie, że „ja wiem lepiej”.