Obrzęd błogosławieństwa wdów. Od lewej stoją: Aleksandra, Bogusława, Anna i Halina
Obrzęd błogosławieństwa wdów. Od lewej stoją: Aleksandra, Bogusława, Anna i Halina
Zdjęcia Agata Combik /Foto Gość

Krzyż i skrzydła

Brak komentarzy: 0

Agata Combik

GOSC.PL

publikacja 15.02.2016 12:07

Spotkasz je nad Biblią i w otoczeniu wnucząt, przed Najświętszym Sakramentem i przy pieczeniu sernika. Zdobią kwiatami ołtarz, organizują koncerty, z pasją studiują. Mamy, babcie, teściowe i… osoby konsekrowane.

Domowniczka Boga

Anna Rychter 36 lat temu straciła w wypadku samochodowym męża i dwoje dzieci. Sama wyszła z niego bez większego szwanku. – To było dla mnie wydarzenie podobne do doświadczenia św. Pawła pod Damaszkiem, gdy upadł na ziemię i nawrócił się – wspomina. Już nad ciałami swoich bliskich postanowiła, że nie wyjdzie ponownie za mąż. Chciała pozostać wierna temu, który odszedł do domu Pana, a z którym wciąż łączyła ją silna duchowa więź.

– Na drogę wdowieństwa konsekrowanego wprowadziła mnie myśl zawarta w książce Jana Dobraczyńskiego: „Od wszystkiego odrywam, rozłączam, zabieram, aby dać wam Siebie” – wyjaśnia. Związała się z wrocławską Wspólnotą „Duży Dom”, żyjącą duchowością bł. Karola de Foucauld i małej siostry Jezusa Magdaleny – duchowością nazaretańską. Pociągała ją zwłaszcza możliwość zamieszkania w miejscu, gdzie można godzinami, dniem i nocą, adorować Najświętszy Sakrament w domowej kaplicy. – Od przeszło 20 lat pozostaję pod jednym dachem z Jezusem Eucharystycznym. Z Chrystusem, który adorujących Go obdarowuje sobą i prowadzi ku Ojcu – mówi.

Żyje trochę jak prorokini Anna, też wdowa, trwająca nieustannie na modlitwie w świątyni jerozolimskiej. Dodaje, że duchowość br. Karola ma wiele wspólnego z drogą wdów konsekrowanych. Prowadzi do modlitwy na „miejscach pustynnych”, ale i do otwarcia na potrzeby Kościoła, najbliższej rodziny, świata.

Barwna makatka

Bogusława Królicka, od urodzenia oławianka, zawsze starała się żyć w przyjaźni z Panem Bogiem – jako córka, żona, matka, babcia. Z mężem przeżyła 34 lata. W grudniu minęło 5 lat, odkąd zmarł. Po jego odejściu pani Bogusława zaczęła szukać. Czego? – Trudno mi to nazwać, określić, ale wiedziałam, że chcę „czegoś więcej”, chcę życia oddanego służbie Bogu, ludziom – tłumaczy. I wspomina swoje szczególne spotkanie z pewnym tekstem Pisma Świętego, z 1 Listu do Koryntian (7,39-40): „Żona związana jest tak długo, jak długo żyje jej mąż. Jeżeli mąż umrze, może poślubić kogo chce, byleby w Panu. Szczęśliwsza jednak będzie, jeśli pozostanie tak, jak jest (…)”. – Przez te słowa Pan Bóg coś zasiał w moim sercu… Potem przeczytałam pewien artykuł w „Gościu Niedzielnym”, znalazłam jakieś informacje w internecie. I tak stopniowo dojrzewało we mnie pragnienie oddania się Bogu w konsekrowanym wdowieństwie. Po dwóch latach zmagań decyzja zapadła – mówi.

Oławianka należy obecnie do parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Proboszcz ks. Janusz Gorczyca z radością towarzyszył jej, gdy składała swoje życie w Boże dłonie. Od wielu lat Bogusława podejmuje tu rozmaite zaangażowania, posługi. Wiadomo, że można na nią liczyć. Obecnie odpowiada m.in. za dekorowanie kościoła. Przystraja świątynię kwiatami, wkładając w to całe swoje serce. Mówi, że to Pan Bóg wydobywa z człowieka różne talenty. – Parafia to po prostu mój dom – twierdzi.

– Z perspektywy czasu widzę, jak On mnie w życiu prowadził krok po kroku. To trochę tak jak z makatką. Gdy się ją wyszywa i ogląda od lewej strony, niewiele widać. Jeśli ją odwrócimy, ukazuje się piękny wzór. Do tego, by go dojrzeć, trzeba mądrości, czasu, czuwania…

oceń artykuł Pobieranie..