Ratownicy życia wiecznego
W kaplicy Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu w specjalnych gablotach są m.in. różańce oraz złota i srebrna biżuteria. To wota pacjentów szpitala za wyleczenie z ciężkiej choroby. Paweł Jurek / GN

Ratownicy życia wiecznego

Brak komentarzy: 0

Paweł Jurek; GN 6/2011 Gliwice

publikacja 25.02.2011 08:18

24 godziny przy telefonie. Dzwonek w środku nocy to sygnał, że ktoś potrzebuje pomocy. Być może po raz pierwszy i zarazem ostatni w życiu.

Niedziela wcześnie rano

W gliwickim Centrum Onkologii cisza jak makiem zasiał. W długim korytarzu słychać kroki, które co chwilę przerywa delikatny dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Trwa poranny obchód z Najświętszym Sakramentem. Od 15 lat redemptorysta o. Jan Noga odwiedza tam chorych. – Jak zdrowie, dziś lepiej? – wszędzie próbuje choć na chwilę zagadnąć swych szpitalnych parafian. – Tak jakoś mniej boli – słyszy w jednej sali. – Niestety, lekarze będą amputować mi pierś – drżącym głosem żali się kobieta w średnim wieku, która chwilę potem klęka, by przyjąć Komunię św.

Tak od sali do sali, w sumie jedenaście pięter w obu budynkach szpitala. Chwilę później wyjazd do dwóch innych lecznic: Szpitala Wielospecjalistycznego i szpitala przy ul. Radiowej. Także tam o. Jan odprawia Msze św. i wyrusza na obchód z Najświętszym Sakramentem. W ciągu jednego dnia odwiedza około 800 osób, a pacjenci, do których puka, są w skrajnie różnych sytuacjach. – W każdym szpitalu jest inaczej. Są oddziały, gdzie życie człowieka dobiega końca, a z drugiej strony w Szpitalu Wielospecjalistycznym rodzą się dzieci i jest dużo radości – mówi o. Noga.

Rozmawiać i być

Wszędzie są rozmowy, czasem bardzo długie, czasem bez odpowiedzi. – Z chorymi trzeba po prostu być. Bywają sytuacje beznadziejne, w których można tylko wysłuchać. Czasem nie ma nic do powiedzenia. Trudne to jest – przyznaje kapelan trzech gliwickich szpitali.

– Zazwyczaj chory opowiada o sobie. Często jest pełen obaw, wystraszony. Staram się ukierunkować go na przyjęcie sakramentów, pojednanie z Bogiem. Bo w ten sposób człowiek staje się wzmocniony, pewniejszy siebie, spokojniejszy – przekonuje o. Jacek Mond, kamilianin posługujący w trzech zabrzańskich szpitalach, m.in. w Śląskim Centrum Chorób Serca. Także jego dzień pracy zaczyna się wcześnie rano, a kończy późno wieczorem. Do tego dochodzą jeszcze nocne alarmy. – Zdarza się, że jednej nocy kilka razy wyjeżdżam do szpitali, by wyspowiadać w nagłej sytuacji bądź udzielić namaszczenia chorych – przyznaje o. Jacek.

Wówczas ogromne znaczenie ma szybka reakcja kapelana. – Najczęściej takie wezwania dotyczą ludzi będących w stanie agonalnym. Nie wolno zwlekać. Niestety, cały czas pokutuje w rodzinach przeświadczenie, że namaszczenie chorych to ostatni sakrament i trzeba poczekać do tego krytycznego momentu – mówi ks. Jacek Ligarski, kapelan tarnogórskich szpitali. – Zdarzyło się, że raz czy dwa nie zdążyłem. Pamiętam też i taką sytuację, gdy udzieliłem sakramentu namaszczenia chorych i ta osoba w tym momencie wydała z siebie ostatnie tchnienie, jakby czekała już tylko na to.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..